Wietrznie, leśnie i wąwozowo
Dziś w przeciwieństwie do jutra pogoda wymarzona. Słońce oraz mocny wiatr. A jeśli wieje, to najpierw jedziemy pod wiatr, a potem w lasy, żeby na powrocie mieć wiatr w żagle 🙂
Wieje dziś naprawdę srogo, więc byle do lasu, bo prędkość nie przekracza 20km/h. Dziś na jazdę załapał się Marian na Majdllerze. Rower co prawda nie w teren, ale kolega kondycję i chęci ma, a to już 70% sukcesu. Jak połamie ramę na zjazdach, to idziemy do treneżerzuńcia po jakiegoś smoka na 29 calowych kołach 🙂
W lesie zapomnieliśmy o wietrze, ale wyjeżdżając na Strugi dał o sobie znowu znać. Miotał nami, jak szatan zakonnicą. Przejeżdżamy przez Łaszew i zaraz znów będzie bezwietrznie na leśnej drodze.
Dodatkowo zrobiliśmy sobie podjazd, którym zawsze zjeżdżaliśmy na rozgrzewkę, kiedy startowaliśmy na Wieluń od Majki i Andrzeja. Jest moc. Mariana puściliśmy dołem, bo z trzema przerzutkami miałby problem z podjazdem.
Pitstop Przywóz. Obowiązkowo. Tutaj Buri i Marian odłączają się już na Wieluń, ramy czasowe się kurczą. My uderzamy na wąwozy. W międzyczasie dzwonił Eliminator, że już szoruje w naszą stronę.
Pozostałościami grupy z Przywozu ruszyliśmy na Ogroble. Wszyscy są? Wszyscy. Nie, nie ma jednego. Krzysia Hajzguby. Bo chyba pojechał przez przypadek w stronę Wielunia z Burim i Marianem. Ale nie 🙂 Dzwoni za chwilę, zasiedział się w barze i nie zauważył, jak startowaliśmy 🙂 A tutaj mały spacerek. Da się przejechać 😉 Ale chłopaki szukają grzybów w piasku 😉
Od tej strony rzadko jeździmy, więc jest mały problem z odnalezieniem najlepszego wg nas wąwozu. Wydawało się, że pierwszy od Ogrobli, ale szorujemy już trzecim i to nie ten. Ale frajda jest, bo po takich terenach można jeździć cały czas.
Jest w końcu! Najpierw małe porządki, czyli uprzątnięcie zwalonych drzew i gałęzi, żeby poczuć ten flow na zjeździe. Niektórzy sprzątają, niektórzy robią zdjęcia, a jeszcze inni nic nie robią.
Poszedł przedskoczek, więc można puszczać watahę. Radość ze zjazdu niesamowita, bo w takim mistycznym klimacie, że zdjęcia oddają tylko część tej frajdy. Jedzie Cegła na swoim nowym smoku.
I widok na ujście wąwozu do Warty. Bajkowo.
Wołoszański nie dość, że wysoki jak brzoza, to rośnie na skarpie i widzi wszystko, co się dzieje. Nawet film nakręcił.
No właśnie. Film. Film pokazuje już więcej, niż zdjęcia. Szkoda, że grupa pognała do przodu, bo można było jeszcze się tutaj pobawić. Następnym razem, jak czas pozwoli 🙂 Oprócz tego wąwozu na filmie jest jeszcze jeden, bardzo trudny technicznie zjazd, którego nie da się ruszyć od początku szczytu ze względu na wystające korzenie w zakręcie. A Bogdan obiecał, że z piłką przyjedzie i wyrżnie 🙁
Jedziemy dalej, w stronę Kamionu. Dostaliśmy cynk, że Eliminator odnalazł Hajzgubę na moście w Kamionie i zmierzają w naszą stronę.
Końcówka wąwozu. Niedługo wybierzemy się tutaj na śnieżne zjazdy 🙂 Ale oczywiście musi być śnieg 🙂
Przegrupowujemy się, z daleka już widać żółte i zielone barwy Krzysztofów 🙂 Nad rzeką jest cudnie o tej porze roku.
Jest Eliminator. Za nim gdzieś tam w oddali Krzyś H., również lubiący spacery w piasku 🙂
Pełnym składem z biegiem rzeki wąskim singielkiem zaraz nad brzegiem rzeki, gdzie wiosną Buri lubi się tu kąpać 🙂
Szwagier na szczęście przejechał bezboleśnie.
E chyba ktoś wykrakał. Brakło dosłownie dwóch metrów do jesiennej kąpieli 🙂 Może następnym razem.
Pełno ostatnio tutaj spacerowiczów z rowerami. Tylko nieliczni nie wiedzą jaka przyjemność jest ze spaceru i jadą 😉
Żeby nie było za nudno, odbicie w mały singielek w las. Jest klimat i michy się cieszą 🙂
Dojechaliśmy do Kamionu, ale za prosto chyba wracać do Wielunia przez Golgotę i Kraszki, więc pociągniemy sobie jeszcze pod ośrodek Zugilowski.
A za ośrodkiem jest piękny, chociaż bardzo trudny technicznie zjeździk. Parę osób tylko zdecydowało się na poczucie wiatru we włosach, ale też nie od samej góry.
Dalej na Krzeczów, naszymi mistycznymi wąwozami. Pierwszym…
…i drugim 🙂 Jest przepięknie. O! Kogoś chyba zgubiliśmy. Krzysztof!
Brak zasięgu i automatyczne odrzucanie połączenia uniemożliwiły kontakt z Hajzgubą. No ale nie byłby sobą, gdyby się nie zgubił 😀 Dziś już drugi raz 🙂
W pięknym słońcu zbliżamy się do końca lasów. Jeszcze tylko mały myk w prawo, co by za szybko do Wierzchlasa nie dojechać i prawie wylądowaliśmy pod Kraszkowicami.
Potem już tylko wzdłuż torów do przejazdu na POW. Ale Eliminator zarzucił propozycję: przez stację PKP na końcówkę, bo tam fajny podjazd 🙂
Nie trzeba było nikogo namawiać. Każdy mógł spróbować swoich sił i wykazać się technicznie. Nie obyło się bez falstartów, ale tego nie dokumentowaliśmy 😉
Tak tak, to Cegła tam podprowadza. On się dopiero uczy na nowo jeździć, bo zmienił kółka na większe. Z całym rowerem oczywiście. Co prawda już bez bocznych opanował dość dobrze balans, ale podjazdy jeszcze nie idą. Cierpliwości 🙂
Skacząc po schodach jak po soku z gumijagód zakończyliśmy dzisiejszą, jakże sympatyczną wyprawę. Dzięki! 🙂