Wąskotorówką z MLKSem
Zaczęliśmy sezon jesienno-zimowy. Oprócz wieczornych ujeżdżań w tygodniu mamy też obowiązkowo i niezmiennie wypady weekendowe. W poprzednim chłodnym sezonie połączyliśmy siły z zaprzyjaźnionym MLKSem i dzisiaj też był pierwszy wspólny taki wypad w tym, nowo co otwartym 🙂
Mimo, że już szosa powinna zostać schowana na wieszak, to jeszcze niektórzy twardo dzisiaj przyjechali, korzystając z ostatnich chwil pogody. Trudno to nazwać pogodą, ale na szczęście za mocno nie padało dziś, tylko takie małe smarki.
Rozdzieliliśmy się na towarzystwo szosowe i to, które lubi rozmawiać podczas jazdy 😉 I pojechaliśmy kolejką przez malownicze krajobrazy naszego powiatu.
Dziś z Rowerowego Wielunia trzech, bo miał jechać jeszcze z nami treneżerzuńcio, ale nie doczytał bidulek, że w zimnym sezonie jeździmy o 11 a nie o 10, bo nawet przyjechał swoim nowym białym kłem pod Starostwo o 10, ale nikogo nie było, dopiero potem zorientował się, że to na 11, ale już na tę godzinę to przyleciał na szosie, więc nie dane mu było dzisiaj pobrudzić swojego kiełka.
Kolejką dojechaliśmy do Ożarowa. Tutaj po dość intensywnym pompowaniu w terenie czas na uzupełnienie elektrolitów w pobliskim sklepie.
Grupa MLKS niestety ale wysiadła na tej stacji. Nie mieli biletów na dalszą jazdę, czy jakoś tak. Pożegnaliśmy się pod sklepem, gdzie oni już na Wieluń, a my dalej, na Praszkę.
Szybkie lanserskie zdjęcie na tle stawów, co by potem wnukom móc opowiadać, że tu czapla siwa, łyska, łabędź niemy, czy orzeł bielik mają tutaj swoje siedliska. A na pierwszym planie czyżyk i pelikan 😉
Po drugiej stronie drogi widok już nieco piękniejszy, po prawej stronie stawu biegnie przepiękna kasztanowa aleja.
Dojeżdżamy do Praszki. Cały czas praktycznie pod wiatr, gdzieniegdzie przekropiło, ale taki deszcz nie uznany jako opad.
Jechać wąskotorówką do Praszki i nie widzieć kolejki, to jak być w Przywozie i nie zajrzeć do Majki i Andrzeja.
Dzisiaj trochę inną, nową trasą, niż tą co zwykle na Ganę. Małe przeplanowanie trasy i pojechaliśmy w stronę Kuźnicy i Kuźniczki, gdziekolwiek to jest.
Przejechaliśmy fajnym terenem wylatując w Ganie centralnie na krzyżówce w stronę Marek, gdzie też mieliśmy się skierować. No lepiej się nie da. Oczywiście Mileniówka zamknięta, bo w niedziele od 14, a u nas na busolach 13:32, więc musimy obejść się smakiem postoju i nie zatrzymując się lecimy na Dzietrzniki.
Las aż prosi, żeby jechać. Brakowało tylko słońca do pełni szczęścia, bo samo szczęście na taki widok przychodzi do każdego. Można się w takich miejscach zregenerować i zapomnieć o problemach dnia codziennego. Rower daje nam wolność, a w połączeniu z takim klimatem mnożymy ją przez co najmniej 3.
Dojeżdżamy do Budziaków, chcemy liznąć nowej trasy, która skręca z pożarówki i leci w stronę gospodarstwa, kawałek trzeba przejechać po łące, żeby z drugiej strony gospodarstwa wskoczyć na drogę. Pies ujada przykuty przy budzie, jedziemy. Przejeżdżamy za gospodarstwo a tam drogi niet, mimo, że na mapie widnieje. Wyszła bardzo sympatyczna pani, która nawet nie odpowiedziała „dzień dobry”, ale zapytana o drogę rzekła: „zaoralim”. No to se zaorali i trzeba wracać, jak się nie chce usłyszeć bajki o powidłach. Po widłach są dziury w plecach. Dziś nie ryzykujemy, bo zaoranym dałoby się ogarnąć, ale może chop szybko biega a jeszcze lepiej miota różnym sprzętem rolniczym 😉 Wróciliśmy na drogę i dojechaliśmy do Dzietrznik konwencjonalnie. Szybki zjazd koło kościoła i kierujemy się na Pątnów.
Z Pątnowa już tylko prostą na Kamionkę, gdzie przecinamy asfalt a za asfaltem ścianą lasu. Jedziemy teraz sezonową drogą, bo w tej chwili jest, z racji nieużytku. Na wiosnę jest zaorana, bo te parę arów pozwala pewnie na dopłatę unijną 😉 Mijamy dzikie wysypisko, które zgłosiliśmy właśnie na mapie zagrożeń i dojeżdżamy do Rudy, gdzie na „ścieżce rowerowej” otrzepujemy sprzęty z błota.