Działoszyńskie klimaty
Planowanie takich tras to czysta przyjemność. Założone 75km, 5 godzin, w 4:30 się wyrobiliśmy, a widoki i wrażenia dla nowo eksplorujących bezcenne 🙂
Pogoda na zamówienie – słońce, no może oprócz upierdliwego wiatru, którego Tomek wykrakał. Od dziś ma zakaz publicznego wypowiadania się na temat pogody, bo w czwartek coś smucił o śniegu, to potem jechaliśmy pół trasy w gęsto padających płatkach mimo, że na meteorogramach żadnego słupeczka opadowego! Ale do rzeczy.
Wyjazd spod Starostwa opóźniony, bo Renklod się spóźnił. Przez komin nie mógł się zmieścić, czy coś… w każdym razie na starcie powitaliśmy nowego kolegę Radka, który kawałek trasy z nami przejechał celem zapoznania się z warunkami, z jakimi przychodzi nam się zmierzyć. Do tego Jogi tak się rwał na ten wyjazd, że znając swoje częste położenie z tyłu grupy wziął leki na astmę i wyrwał trasą 20 minut wcześniej 😉
Wszystko dzisiaj wg planu i wytyczonej trasy. Najpierw na Olewin, potem Wierzchlas. Dalej szutrem na Kraszkowice. W szczerych polach wyskoczyło nam z lewej stado saren, którym przodował koziołek. Miał nas gdzieś, zachowywał się z pannami, jakby nas w ogóle nie było. Trochę zwolniliśmy.
Drugie stado paręset metrów dalej było na tyle bezczelne, że jedna z saren prawie wskoczyła Cichemu na ręce. Otarła się o niego i uciekła. Narobiła tylko chłopakowi nadziei. Może się jeszcze kiedyś spotkają? 😉 Otrzepał sierść i ruszyliśmy dalej.
Z Kraszkowic pod widokową górę, z której rozciąga się piękny widok na dolinę Warty w Kamionie. Jogiego jeszcze nie widać.
A przed nami za rzeką kolejny podjazd, tym razem bardzo wymagający. Jogi się żalił ostatnio, że ani razu jeszcze nie udało mu się podjechać, zawsze gdzieś musiał podprowadzić. Dziś patrząc po śladach, które nam zostawił widać było tylko ślady opon, czyli wjechał!
Z radości nawet zostawił nam informację. Po wzruszonym śniegu i zapachu potu musiał być gdzieś niedaleko…
Ujechaliśmy około pół kilometra od podjazdu i Jogi się odnalazł. Dalej jedziemy już w komplecie, nowym szlakiem na Działoszyn. Na razie jeszcze wszyscy jakoś wyglądaliśmy, jeśli chodzi o czystość ubrań i rowerów. Ale już niedługo…
Niedaleko Działoszyna zaczęła się utwardzona droga, która tam, gdzie była w cieniu, nawierzchnię miała zmarzniętą, a co za tym idzie – suchą. Tam, gdzie brało ją słońce, niestety zbieraliśmy wszystko na siebie.
Mały postój przy stodołach działoszyńskich w oczekiwaniu na Arkadio i Jogiego. Ci to mają kondychę, my musimy stawać a oni cały czas jadą. Odpoczęli? To w drogę! 🙂
Minęliśmy Działoszyn i skierowaliśmy się w stronę cementowni. Ale najpierw jeszcze leśna ścieżka, która prowadzi tuż pod schronisko psów w Trębaczewie. Arkadio oprócz rowerowca jest jeszcze biegaczem w grupie „Wieluń Biega”. Także dzisiaj uprawiał chwilę dyscyplinę grupową: „Rowerowy Wieluń Biega”.
Mały postój na stacji PKP Działoszyn, gdzie nie zatrzymują się pociągi osobowe, w czasach II wojny światowej jeździły tędy pociągi pancerne, a z tyłu za nami w ścianie stacji znajduje się zabytkowy reper właśnie z czasów wojny. W środku natomiast…
Niespodzianka. Relikt z czasów poprzedniej epoki, czyli sklep w miejscu poczekalni. Wszyscy z grupy byli pod ogromnym wrażeniem.
Pojedli, popili, czas ruszać w dalszą drogę. Kierunek cementownia, a potem Zalesiaki.
Do Zalesiaków prowadzi romantyczna droga kładką przez Wartę. Na wejściu wisiało ostrzeżenie: most uszkodzony, wejście zabronione. Na szczęście my jechaliśmy rowerami a nie szliśmy, więc zakaz nas nie dotyczył. Tubylcy zostawili ślady przeprawy na śniegu, więc spokojnie dało się kładkę pokonać. Jak się potem okazało, w moście brakowało dwóch desek, stąd uszkodzenie i zakaz.
Zaraz za pierwszym mostem jest jeszcze jeden, przy nie działającym już młynie wodnym. Latem widoki są tutaj cudne, więc tylko poglądowo i porównawczo, jak tutaj wrócimy, gdy się wszystko zazieleni.
Z Zalesiaków bokami w stronę hmmm… Działoszyna. A tu jak widać ułańska fantazja połączona z iście chirurgiczną precyzją odmierzenia odległości do ustępu pierwszeństwa.
Wyjechaliśmy na wysokości mostu na Warcie w Działoszynie i skierowaliśmy się na Lisowice. Poniżej piece do wypalania wapna, zdaje się, że jeszcze funkcjonujące jako jedne z bardzo niewielu w tym regionie. Próbujemy odwracać uwagę od wszędobylskiego błota, które zaczęło się przed chwilą.
Żeby nie jechać w błocie, trzeba szukać cienia. Taki paradoks, bo słońce pięknie świeci, więc stwierdziliśmy, że maseczka błotna wysuszona promieniami wiosennego słońca będzie bardziej zbawienna, niż jazda po zaśnieżonych trasach.
Minęliśmy Lisowice, potem Bobrowniki i skierowaliśmy się w stronę Żabiego Stawu. Dzisiaj wzięliśmy go tylko bokiem, bo ostatnio odwiedziliśmy, a raz w miesiącu wystarczy.
Cały czas teren dla naszych rowerów był wyśmienity. Trzeba się cieszyć z kałuż i błota, bo za chwilę las i kierunek Ogroble.
Jednak nie było tak źle, przeciwpożarówka w kierunku Ogrobli trochę upocona, to znowu daliśmy radę się nasmarować.
Przywóz. Most. Upie…ubrudzeni błotem, z uśmiechami na twarzy kierujemy się na drugi postój. Bar w Przywozie. Nasze miejsce kultu.
Konkurs na najbardziej czystego rowerzystę rozstrzygnięty. Nie w naszej grupie 😉
Jako, że nie lubimy asfaltów i ułatwień, wiedzieliśmy, że jeszcze trochę błotnistej zabawy znajdziemy w stronę Łaszewa. Nie myliliśmy się.
Ostatnia górka przed Łaszewem i zaraz znowu nudne asfalty.
Wdrapaliśmy się na łaszewski ośmiotysięcznik. I to zimą. Do tego jeszcze Jogi ćwiczy jogę.
Z Łaszewa na Strugi. Dziwnie wygląda rowerzysta MTB po takiej eskapadzie jadący asfaltem, prawda?
Ze Strug lasem na Przycłapy. Niestety tu już prawie sucho.
Jeszcze kawałek lasu, jeszcze ostatnie chwile radości z jazdy terenem.
Końcówka leśnego duktu i wyjazd na Rudę.
Na wylocie czekaliśmy na Arkadio i Jogiego. Cały czas jadą, a my musimy odpoczywać. Mają chopy kondychę…
Chyba trzeba będzie przeprosić architekta „ścieżki” rowerowej w Rudzie. Tyle psów na nim wieszaliśmy, a okazuje się, że jest tak sprytnie wyprofilowana, odpowiednie odległości między kostkami, że całe błoto z opon nam się na tym majstersztyku drogowym wytrzęsło. Dziękujemy!
Wieluń. Było miło, sympatycznie, jeszcze tylko ochlapanie rowerków i jutro kolejny wypad 🙂
Dzięki za dziś!
[…] przyjechało do nas dwóch wcześniej zaczepionych kolegów z Działoszyna, kiedy robiliśmy Działoszyńskie Klimaty. No i oczywiście kolega Daniel, mimo problemów z nogą (marsz do Cegły, bo jak nie, to sami […]