Walentynki
Walentynki. Dzień jak co dzień. Jednak trochę się zgapiliśmy, bo można było naszym damom zadedykować tę trasę i zrobić ślad w kształcie serca, a wyszedł szczur 😉
No ale nic tam. Zebraliśmy się tu po to, żeby też pokazać swą miłość. Do dwóch kółek. Dzisiaj towarzystwo mieszane, bo i traktorami i szlifierkami poprzyjeżdżali. Trasa co prawda była już ustalona z góry, że dzisiaj łuk Warty, więc ekipy musiały się jakoś podzielić.
Na nasze szczęście (traktorzystów) teren i las był zbawienny, bo szlifierkarzy na pewno wydmuchało na szosie. Czmychnęliśmy z Rudy lasem na Strugi, a dalej na Łaszew.
Plan zakładał, że zrobimy łuk od Przywozu, ale w Łaszewie przeplanowaliśmy trasę i pokazaliśmy niektórym wąwóz królowej Bony i źródełko nieopodal.
Dalej skrótem skierowaliśmy się w stronę Kępowizny.
Dojeżdżając do asfaltu i rozwidlenia Bieniec-Kępowizna dwóch z naszych Walentych – żeby nie mówić rosolaki, bo dzisiaj szczytne cele, odłączyło się w wiadomym kierunku. My lekko osłabioną ekipą ruszyliśmy w stronę Załęcza.
Minąwszy Kępowiznę naszym nowym skrótem i pięknymi widokami polecieliśmy do drogi na Załęcze, przez ośrodek Warta, który okazał się mieć zamkniętą chyba pierwszy raz bramę. Na kłódkę. Taką ogromną.
Już chcieli zawracać, albo przerzucać rowery przez płot, albo dzwonić po mamę, ale czujny przewodnik zwąchał koniec ogrodzenia tuż przy strumyku, który z Prosny zrobił się Wyderką, a potem chyba nienazwanym ciekiem, by spokojnie wpaść do Warty. W każdym razie dzięki temu, że ktoś zastosował się do przepisów gospodarki wodnej i nie grodził do samej wody, mieliśmy możliwość poczuć się jak na wyścigach przełajowych, tylko że wolniej 😉
Asfaltem ruszyliśmy na Załęcze, które było tuż za zakrętem, a tuż przed Załęczem spotkaliśmy zaprzyjaźnioną grupę „Wieluń Biega”, gdzie wymieniliśmy się okrzykami dopingu typu „czemu tak wolno” i pojechaliśmy na łuk Warty.
Dojechaliśmy do harcerskiego ośrodka, by za chwilę naszymi traktorami przeorać załęczańskie ugory.
Dotarliśmy do jednego z najpiękniejszych miejsc w ZPK, do przysiółka zwanego Madełami. Miejsce tak urokliwe, że marzeniem niejednego z nas byłoby tam zamieszkać, albo chociaż mieć jakiś letniskowy domek.
I do tego jeszcze ten inwentarz, który posiada jeden gospodarz. Mnóstwo ptactwa, w czym piękne trzy pawie, konie wyglądające jak tarpany, no i te tereny… Janusz tak się zapatrzył na ptaka, że sam wywinął orła.
Żeby nie być gołosłownym, dwa pawie. Pani i pan paw. Drugi pan pobiegł gdzie indziej, chyba nie lubi paparazzich.
My mały przystanek na picie i otrzepanie się z gleby i można ruszać dalej.
Droga łukiem Warty jest tak klimatyczna, że odwiedzamy te tereny bardzo chętnie, ale z umiarem, żeby się nie przejadła 🙂 Kierunek Przywóz.
W Przywozie oczywiście trzeba było podbić obiegówkę, bo wstyd, żeby takiego miejsca nie odwiedzić. Zresztą… kto był tam chociaż raz, ten wie, że wchodząc do środka można się przenieść w czasie o dobre 20 lat…
Z Przywozu polecieliśmy na Toporów. Krzyś eliminator zaproponował „na kole” i zapięliśmy na tym krótkim odcinku prawie 40km/h. Wiatr pomagał, ale frajda była niesamowita.
Z nudnych asfaltów znów w teren, w stronę Kraszkowic, pod dość wymagający podjazd.
Górka pokonana, no prawie. Lubimy ten podjazd właśnie za to, że pokazuje ile jeszcze trzeba w siebie włożyć, żeby startować na Góry Sowie, które mamy w planach już niebawem.
Kraszkowice zdobyte, teraz czas na Wierzchlas. Mówcie co chcecie, ale wiosnę czuć już w powietrzu 🙂
Krzyś dalej asfaltem próbował na kole. Chłopak ma niespożyte pokłady energii, więc na Olewin pojechał asfaltem na okrążkę, a my szutrem na skróty. O 4 sekundy byliśmy lepsi 😉
Olewin asfaltem, Widoradz prawie też, ale terenem, bo kanalizacja to ważna sprawa, więc droga ze 2 lata musi być rozkopana, żeby ta inwestycja na długo utkwiła w pamięci 😉
Za tydzień na niedzielę szykujemy się na działoszyńskie klimaty, około 70-80km, ale śledźcie facebooka i informację na górnej belce na stronie.
Dzięki za dziś!